W budynku parafialnym kościoła Wniebowzięcia NMP w czasie wojny mieściła się siedziba komisariatu policji kryminalnej tzw. kripo. Przez mieszkańców getta to miejsce nazywane było czerwonym domkiem ("Rote Haus"), zarówno ze względu na kolor cegły, jak i przeznaczenie - było to miejsce kaźni i tortur.
Niemiecka placówka kripo została powołana 19 maja 1940 roku pod nazwą Sonderkommando Getto. Od 1942 roku funkcjonowała jako Kriminalkommissariat Getto. Początkowo do kripo należało zwalczanie przemytu i przestrzeganie, by osoby nieupoważnione nie wchodziły do getta ani nie opuszczały go. Stopniowo jednak głównym zadaniem stało się wykrywanie i odbieranie mieszkańcom ukrywanego mienia. Zaledwie w ciągu czterech miesięcy - od końca czerwca do końca października 1942 roku - hitlerowcy przejęli mienie wartości 586 tys. niemieckich marek. Wśród rzeczy skonfiskowanych mieszkańcom getta była biżuteria, waluta, kryształy, futra, dywany, tkaniny.
W kripo pracowało przeciętnie około 20 funkcjonariuszy, byli wśród nich łódzcy Niemcy, którzy znali język polski i jidysz. Kripo korzystało też z sieci żydowskich konfidentów, którzy dostarczali niemieckim funkcjonariuszom informacje o tym, kto może mieć jeszcze ukryte kosztowności. Na parterze budynku zakwaterowany był oddział żydowskiej policji porządkowej, który pilnował aresztu. Było tam sześć cel ogólnych i jedna separatka.
Funkcjonariusze kripo mogli przeprowadzać rewizje o każdej porze dnia i nocy. Zeznania o miejscu ukrycia wartościowych przedmiotów wydobywali torturami i biciem. Czerwony domek stał się w getcie synonimem katowni, wejście tam było niemal równoznaczne ze śmiercią lub kalectwem. Najczęściej rodzina otrzymywała informację o nagłej śmierci krewnego.
Od 1943 roku kripo zostało związane organizacyjnie z gestapo i ścigało także przestępstwa o charakterze politycznym. Komisariat policji kryminalnej działał na terenie getta do końca wojny.
Budynek przetrwał wojnę bez uszczerbku i potem wrócił do pierwotnego właściciela, parafii kościoła Wniebowzięcia NMP.
Gestapo porządnie się bierze do Żydów w getcie. Aresztowano dziś wszystkich "wiadomościarzy", to znaczy takich, którzy słuchali radia i od nich pochodziły wiadomości polityczne w getcie. Siedzi już czterdzieści kilka osób. Podobno gestapo i kripo (Kriminalpolizei) przyjęły ostatnio moc nowych szpicli-Żydów. Należy się ich porządnie wystrzegać.
Dziennik Dawida Sierakowiaka, sobota, 21 czerwca 1941, s. 33.
Obowiązkiem kripo było wszystko skonfiskować. No, ale przedtem należało się dowiedzieć, czy coś jest gdzieś ukryte i gdzie to jest ukryte. Metoda była tu jedna i w zasadzie niezawodna. Podejrzanego o zbrodnię ukrycia czegokolwiek wartościowego aresztowano, a następnie tak długo bito i torturowano, aż przyznał się, to znaczy powiedział, co i gdzie schował. Jeśli bowiem już nic nie miał, jeśli niczego nie ukrył, jeśli nikomu nie oddał na przechowanie złotej obrączki, futra czy sztuki wełny - nie było sposobu, by wyszedł z kripo żywy.
Arnold Mostowicz, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, s. 23.
Tegoż dnia, bez opóźnienia, zajechał na dziedziniec obozu samochód, z którego wysiedli Schwind i komendant kripo, Neuman, w mundurze SS. Po "słowie wstępnym" Schwinda, Neuman wygłosił krótkie przemówienie. Zarzucił nam, że nie pracujemy należycie i grabimy majątek getta, należący do władz niemieckich. Potem wystąpił Brauder i wymienił nazwiska dwóch osób, u których znaleziono "zrabowane" towary. Następnie Danciger wymienił nazwiska czterech Żydów sabotujących pracę. Neuman kazał wystąpić całej "niesumiennej" szóstce i oddał ich w ręce agentów kripo. Nasi nieszczęśliwi towarzysze zostali straceni w późnych godzinach wieczornych.
Jakub Poznański, Dziennik z łódzkiego getta, 12 stycznia 1945, s. 261.