Litzmannstadt Getto, Łódzkie Getto

Centralne więzienie (Zentral- Gefaengnis)
ul. Czarnieckiego 14/16 (Schneidergasse)


Nie istnieją już budynki, gdzie mieściło się Centralne Więzienie dla Żydów, w którym przetrzymywano mieszkańców getta skazanych przez żydowskie sądy. Było to także miejsce, gdzie gromadzono ludzi skierowanych do obozów pracy i obozów zagłady.

Więzienie dla Żydów zostało powołane do życia 20 października 1940 roku z polecenia Przełożonego Starszeństwa Żydów Chaima Mordechaja Rumkowskiego. Składało się na nie kilka budynków murowanych i kilka drewnianych. Całość została otoczona murem, a część terenu płotem z siatką. Ulica Czarnieckiego była przedłużeniem ul. Krawieckiej, dlatego nosiła w getcie niemiecką nazwę Schneidergasse.

Placówką zarządzali funkcjonariusze policji żydowskiej. Byli tam przetrzymywani więźniowie (niekiedy bez żadnego wyroku) za kradzieże, zwłaszcza żywności i drewna, a także za łapownictwo, szantaż, a nawet za niepodporządkowanie się poleceniom Rumkowskiego. Do więzienia trafiali też czasowo ludzie skierowani tam przez władze hitlerowskie (gestapo bądź kripo): za przestępstwa dewizowe, ucieczki z robót przymusowych czy szmugiel, a także za szerzenie wiadomości szkodliwych dla III Rzeszy. Było to więzienie dla Żydów, ale przebywali w nimi czasowo również nieliczni Polacy, schwytani przez policję żydowską na handlu albo przemycie żywności do getta.

Nie udało się ustalić szczegółowych danych, ile osób w sumie przeszło przez Centralne Więzienie; tylko w ciągu pierwszego roku istnienia było tam 2321 więźniów, w tym 240 kobiet. Przeciętnie przebywało w nim od kilkudziesięciu do trzystu osób, ale zdarzały się sytuacje, gdy było nawet 500 więźniów.

Większość spędzała tam od kilku dni do 4 miesięcy. Na terenie więzienia mieścił się także Dom Poprawczy dla młodocianych przestępców. Więźniowie pracowali na cmentarzu żydowskim, przy wywozie fekalii, niektórych wywożono na roboty poza getto.

Podczas pierwszej akcji wysiedleńczej w styczniu 1942 roku więzienie przy Czarnieckiego stało się miejscem, gdzie gromadzono ludzi przeznaczonych do transportu. Wcześniej więźniowie zostali wysłani do ośrodka zagłady w Chełmnie nad Nerem.

Po wojnie budynki więzienne wyburzono, a na ich miejscu postawiono bloki.

Z polecenia Przełożonego Starszeństwa Żydów brygada więzienna przeprowadza systematycznie aresztowania wśród notorycznych przestępców oraz osób, których zachowanie zagraża istniejącemu w getcie porządkowi. Aresztowani grupami wytransportowani zostaną z getta, w miarę zapotrzebowania na robotników w Niemczech. W ten sposób rozwiązany zostanie problem pozbycia się elementu niepożądanego. -
Kronika getta łódzkiego, 8 kwietnia 1941, t. 1, s. 119.

Na rozkaz władz [niemieckich] doprowadzono z więzienia na Bałucki Rynek ok. 50 osób, stamtąd zostały one wywiezione poza getto. Znajdował się wśród nich były policjant żydowski Torończyk, który odsiadywał karę za to, że przy odbiorze racji warzywnej z placu wziął sobie znacznie więcej niż mu się należało.
Kronika getta łódzkiego, 22 listopad 1942, t. 2, s. 392.

Przestrzeń ogrodzona drutem kolczastym pełna była ludzi. Starzy i chorzy leżeli wprost na ziemi. Niektórzy kręcili się między leżącymi. Mamy ani Talki nie było nigdzie. Wolno posuwałem się wzdłuż drutów. W drugiej części podwórza było mnóstwo dzieci. Większość skulona spała na ziemi. Inne spacerowały niespokojnie. Jeszcze inne tkwiły nieruchomo i płakały. Bardzo niewiele siedziało razem ze swoimi matkami - i te póki co były jakby szczęśliwe. Obraz dzieci za więziennymi, kolczastymi drutami, obraz dzieci odebranych rodzicom, ten obraz zapamiętałem na całe moje życie.

Nagle kolana się pode mną ugięły, serce załomotało - pod ścianą więziennego budynku, nieopodal, dostrzegłem mamę i Talkę. Mama siedziała na ziemi, twarz miała ukrytą w dłoniach, a obok, opierając swą główkę na jej kolanach, leżała Talka.
Sara Zyskind, Światło w dolinie łez, s. 106.

Nazajutrz rano nakazano nam wszystkim spakowanie rzeczy i zameldowanie się w punkcie deportacyjnym na dziedzińcu więzienia przy ulicy Czarnieckiego. Tam sprawdzono nasze dokumenty, każdemu wręczono bochenek chleba i niewielką ilość cukru. Potem pognano nas ku stacji na Marysinie. Mężczyźni, kobiety i dzieci, uginając się pod tobołami, zdawali się iść niekończącym się sznurem. Opuszczali getto z mieszanymi uczuciami. Niektórzy mieli nadzieję, iż w nowym miejscu poprawi się ich byt, inni zaś nie mogli pozbyć się obaw, jakie niosła podróż w nieznane.
Sara Zyskind, Skradzione lata, s. 161.

statystyka