Litzmannstadt Getto, Łódzkie Getto

Obóz cygański (Zigeunerlager)
ul. Brzezińska (Sulzfelderstrasse, dziś ul. Wojska Polskiego)


Późną jesienią 1941 roku w kwadracie dzisiejszych ulic Wojska Polskiego, Obrońców Westerplatte, Sikawskiej i Głowackiego wyodrębniono tzw. obóz cygański. Było to jakby getto w getcie. Zamknięto tam ponad 5 tysięcy Cyganów: Romów i Sinti z Burgenlandu przywiezionych z pogranicza austriacko-węgierskiego. To jeden z najbardziej tajemniczych rozdziałów w dziejach Litzmannstadt getto. Nawet sami Żydzi niewiele wiedzieli, kto tam został zamknięty, dlaczego i jaki był los tych, których potem wywieziono w nieznanym kierunku.

Obóz został zorganizowany na niewielkim obszarze 0,019 km kw. Z jednej strony graniczył ze stroną aryjską i był strzeżony przez funkcjonariuszy Schupo. Od strony getta był pilnowany przez policję żydowską. Został odgrodzony podwójnymi zasiekami z drutu kolczastego, a z dwóch stron także głęboką - prawie dwumetrową - fosą (później zasypaną z uwagi na groźbę runięcia kamienicy).

Wszystkie okna od strony zewnętrznej zabito deskami. Na teren obozu można było wchodzić tylko przez bramę przy ul. Brzezińskiej 88 (dziś Wojska Polskiego).

Cyganów przywieziono do Łodzi w bydlęcych wagonach w dniach 5-9 listopada 1941 roku. Wśród 5007 osób było 2689 dzieci. Mieszkali w strasznych warunkach. Na terenie obozu nie było latryn, łaźni, wody. Nie było kuchni, brakowało naczyń, nie było łyżek. Wkrótce wybuchła epidemia tyfusu, która zdziesiątkowała ludność, w pierwszej kolejności dzieci. W ciągu siedmiu tygodni zmarło 719 Cyganów. Byli grzebani na terenie cmentarza żydowskiego w części kwater PV i PVI w zbiorowych mogiłach.

W obawie przed rozprzestrzenieniem się choroby obóz postanowiono zlikwidować. 5 stycznia 1942 roku naziści zaczęli wywozić mieszkańców do ośrodka zagłady w Chełmnie nad Nerem. Do 12 stycznia wszyscy zostali tam zamordowani.

Nie wiadomo, kto trafił do tego obozu. Ponoć byli to przedstawiciele romskiej elity. Najpewniej była to cygańska arystokracja.

Do dziś stoją kamienice, w których Cyganie mieszkali, a nawet stara kuźnia, gdzie mieściła się kostnica. To na tym niewielkim budynku 10 stycznia 2004 roku odsłonięto pamiątkową tablicę. Napis jest po polsku oraz w językach romskim i angielskim. To jedno z nielicznych miejsc, o którym z całą pewnością można stwierdzić, że było świadectwem tragedii Romów podczas II wojny światowej. Najczęściej naziści mordowali Cyganów w lasach i nie zostawiali świadków. W Archiwum Państwowym w Łodzi zachowały się listy transportowe Romów przywiezionych w 1941 roku z pogranicza austriacko-węgierskiego do Litzmannstadt getto.

W getcie pojawiło się mnóstwo spekulacji na temat mieszkańców obozu cygańskiego. Część uważała, że to rzeczywiście są. Cyganie, inni, że to węgierscy Żydzi. Jeszcze inni mówili, że to partyzanci i ich rodziny z Bałkanów.
Yankl Nirenberg, Memoirs the Lodz Ghetto, s. 42.

Pewnej nocy zajechały przed obóz cygański samochody ciężarowe, na które załadowano wszystkich, zdrowych i chorych - i wywieziono. Niemcy nie robili nawet tajemnicy z losu, jaki spotkał mieszkańców obozu. Zresztą. przed kim mieli robić tajemnicę? Przed innymi podludźmi, których czekała podobna przyszłość? Wszystkich Cyganów wymordowano... Część wystrzelano, a część zagazowano w samochodach z rurami spalinowymi wmontowanymi do wewnątrz. Sposób ten wypróbowano już wcześniej na Żydach wysiedlonych z getta. Kamienice, które tworzyły obóz, wróciły do getta, czyli za pojedyncze druty kolczaste. Solidnie je później wydezynfekowano i kilkadziesiąt rodzin żydowskich, zanim i te zagazowano w Chełmnie lub w Oświęcimiu zamieszkało w ich świeżych wnętrzach. Jak się później w Wydziale Zdrowia dowiedziano, na decyzję wymordowania obozu cygańskiego wpłynął podobno fakt zwiększonej liczby zachorowań na dur plamisty w samej Łodzi. Tej aryjskiej, rzecz jasna. Ile w tym prawdy - trudno dociec.
Arnold Mostowicz, Raport w sprawie Cyganów, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, s. 32.

Nikt z tych Cyganów nie ocalał. Ich domy, po dezynfekcji, wróciły w obręb getta. Druty zwinięto, krew na ścianach zamalowano, żadnych śladów zbrodni...Wszyscy byliśmy wstrząśnięci.

Dwaj pierwsi, którzy wtedy weszli do tego cygańskiego obozu, Arie Princ, kierownik zakładu produkującego buty słomiane oraz Mendel Grass, fotograf [chodzi o Mendla Grosmana - przyp. jp] długo nie mogli otrząsnąć się ze zgrozy po przeczytaniu napisów, jakie Cyganie, po niemiecku, pozostawili na ścianach mieszkań. Świadczyły one zresztą o tym, że wśród tych Cyganów było wielu wykształconych, którzy już dawno porzucili koczowniczy tryb życia.
Sara Zyskind, Światło w dolinie łez, s. 92.

statystyka